środa, 6 października 2010

Może pan się o mnie oprze?

Przeczytanie kilku książek, które stało się katalizatorem podjęcia kilku decyzji, zaowocowało zapełnieniem dni od świtu po zmierzch. I dobrze, że zmierzch przychodzi tak szybko, bo niekiedy bym go w ogóle nie doczekała. Tak szybko padam.
Za to wstaję wcześniej, dużo wcześniej niż kiedyś i to jest cudowne uczucie, kiedy wiem, że dopiero jest 8 rano, a ja już tyle zdążyłam zrobić. I nie żal mi długich wieczorów przed telewizorem (wiadomo, że jakość programów telewizyjnych jest wprost proporcjonalna do późności pory ich emisji). Oto właśnie się przestawiam z typu SOWY na typ SŁOWIKA.
A muszę nawet masochistycznie przyznać, że nie mogę się doczekać, kiedy ranki będą zupełnie ciemne (na razie budzę się na dnia i nocy). O tak, ciemne poranki to będzie coś romantycznego. Trzeba będzie zapalić lampkę i wszystko będzie w przyćmionym półmroku, na wpół jeszcze we śnie. To mi przypomina dzieciństwo, nawet wczesne, kiedy po ciemku biegło się w grudniowe ciemne ranki na roraty (nie wiedząc, po co).

Skoro tak romantycznie już się zrobiło, to muszę wyznać jeszcze, że się zakochałam. W zapachu koperku dodanym do serka wiejskiego lajt. Przez ostatnie dni towarzyszył mi ten smak wiernie i niestrudzenie, i w ogóle nie chciał się znudzić. Jako sos do mięsa na obiad jest rewelacyjny. Zwłaszcza w fazie samych protein, kiedy na talerzu smutno, ponuro i samotnie. Ba, przyćmiewał nawet mięso i proporcje ważności się odwracały.

Czy wcześniej nie znałam koperku? Naturalnie że znałam. Jadłam go w rosole i sypałam na młode ziemniaki, za którymi nie przepadam. A teraz odkryłam go na nowo i połączyło nas gorące zielone, świeże, wiosenne uczucie.

A konkrety dietowe będą później. Obiecuję wszak, że niedługo.

7 komentarzy:

  1. ja tak niedawno zapałałam wielką miłością do pora :)
    w ogóle to muszę spapugować Twój przepis na indyka nadzianego łososiem, bo wydaje mi się genialny!
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To o której wstajesz? Ja jestem ranno-nocnym markiem, wstaję koło 7.00 i pałętam się do 22-23. Rzadko kiedy wstaję wcześniej, rzadko kiedy chodzę spać później....

    OdpowiedzUsuń
  3. Staram się wstawać po 6.00 (zazwyczaj przedział 6:10-6:30), żeby zacząć pracę o 7.00. I wychodzi na to, że 22-23 jestem klapnięta. No ale dla mnie to b. wcześnie, bo do tej pory kładłam się grubo po północy, nierzadko kończąc o tej porze pracę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj to niedługo się przedłuża....

    OdpowiedzUsuń
  5. Taaak, nie zdążyłam przed urlopem napisać, że się na niego wybieram. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bo na diecie tak to już jest. Albo odkrywasz pewne smaki na nowo, albo cieszysz się, że przybywają powoli te, których na początku diety brakuje. Ja na przykład po dniach proteinowych tęsknię za pomidorem i marchewką :). Cebuli nie jadłam wcześniej w takiej ilości, jak teraz. I szczypiorek smakuje mi bardziej.
    Wstaję 5.30. Tylko po to, żeby spokojnie zrobić sobie kawę, śniadanie i je spokojnie zjeść przed wyjściem do pracy. Są tacy, dla których 6 rano to kosmiczna pora jedzenia. A są tacy, dla których ta pierwsza przyjemność dnia jest bardzo istotna :).

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam. Uwielbiam Cię czytać. Dołączam twój blog do jednego z moich ulubionych. Pozdrawiam Jasmina. http://jasminanadukanie.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń