poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Umarł król, niech żyje król

Wczoraj pożegnałam się z węglowodanami, wieprzowinką i tłuszczem. Karkówka z grilla w koronie z pomidorów z cebulką była godna tego dnia. Zwłaszcza polana sosem z prawdziwej śmietany z mleka od krowy (pierońsko kwaśna) z dodatkiem keczupu i cukru. Na deser ostatnia gruszka, o dziwo czerwona, i piwo na kolację. Tak zakończyłam dotychczasowe nawyki i ze spokojem, radością i nadzieją poszłam spać, by przywitać pierwszy dzień diety.

Z samego rana pojechałam na basen. Pan Dukan co prawda przebąkiwał, aby nie forsować się fizycznie w tym pierwszym etapie, ale uznałam, że skoro nie wprowadzam takiego wysiłku jako novum, bo mam w zwyczaju każdy nowy tydzień witać na basenie, to nie zaszokuję organizmu małą porcją ruchu. Mam nadzieję, że niedługo, gdy skończą się urlopy i wakacje, będzie trochę luźniej, bo teraz trzeba stosować technikę slalomową.

Śniadanie zjadłam dopiero po powrocie. Poniedziałek to jedyny dzień, w którym odstępuję od zasady niewychodzenia z domu bez śniadania. Nie cierpię tego i nie rozumiem ludzi, którzy pierwszy posiłek jedzą o 16. Mnie się robi niedobrze od głodu. Ale poniedziałek jest wyjątkiem, bo gdybym zjadła śniadanie, to zemdliłoby mnie na basenie.

Obyło się bez szaleństw, sałatka (o ile można to jeszcze nazwać sałatką) z białego sera, wędzonego łososia i jajka. Bez pomidorów jest niezwykle sucha, ale nadal bardzo dobra.
Na obiad zjadłam coś dziwnego i raczej nie ma się co chwalić, jak przygotowałam pierś z indyka. Było jadalne, miało jakiś smak. Tylko na talerzu pusto i ponuro, bez warzyw. Żołądek dopełniły dwie szklanki wody, przy czym drugiej już nie dałam rady wypić w całości. Ale spokojnie, norma 1,5–2 litrów płynów już prawie wyrobiona.

O ile zgłodnieję, na kolację zaserwuję śledzika, który odmacza się od soli (ciekawe, czy zostanie mu jeszcze jakiś smak).

Zabawa się zaczęła. Waga startowa: 76,1 kg (29 BMI). Waga docelowa: 53 kg (20,2 BMI).

niedziela, 29 sierpnia 2010

Risercz

Dziś przyszedł czas na risercz w internecie. Szukam osób, które wpadły na ten sam pomysł co ja. Aby obiecać coś publicznie, żeby trudniej było się wycofać i wstyd było przyznać do porażki. Obiecanie Domownikowi nie wystarcza, zdarzało się to już przerabiać, nie tylko w kwestii diety, ale wszelakich zobowiązań. Nie umiemy się dopingować, motywować ani mobilizować. Chyba za bardzo się kochamy, bo ustępujemy sobie i stoimy w martwym punkcie.
Trzeba wyjść poza swoje cztery ściany i krzyknąć światu, żeby zapamiętał.
Blogów i stron o odchudzaniu, diecie, próbie schudnięcia i kaloriach jest zatrzęsienie. O samej diecie pana Dukana aż huczy. Na jednych euforia i radość, porażające wyniki. Na innych zwątpienie, klęska, dodatkowe kilogramy i kolejny start.
Obiecuję, że tu nie będzie kolejnego startu. To jest moja pierwsza i ostatnia próba. Jedyne podejście. A jeśli mi się nie uda, w co wątpię, to ten blog przestanie mieć sens i zakończy swój żywot.
Tak się jednak nie stanie, bo mam przeogromną frajdę z tego przedsięwzięcia. Taką, jakiej dawno nie miałam z czegokolwiek. Nie mam zamiaru psuć sobie zabawy.

Poszło w świat. Zapamiętać.

sobota, 28 sierpnia 2010

Ja i pan Dukan

Nie będę trzymała w tajemnicy, że przechodzę na dietę Dukana, prędzej czy później stałoby się to oczywiste. Ale dlaczego akurat na tę dietę?
  • Dlatego że wygląda solidnie od strony teoretycznej i stworzył ją lekarz, wypróbowując ją na tysiącach pacjentów w ciągu trzydziestu lat.
  • Dlatego że jako jedyna z poznanych mi teorii, choć muszę przyznać, że nie jest tego wiele, zakłada całościowy plan żywienia, z niezwykle dużym naciskiem na zapobieganie efektowi jo-jo. Brzmi wiarygodnie.
  • Dlatego że znajomki znajomków dały radę, i choć nie wiem, jak ściśle i jak długo przestrzegały zaleceń, faktem jest, że schudły tyle, ile chciały.
  • Dlatego że pan Dukan jest niezwykle sugestywny w opisach tego, co się dzieje w trzewiach człowieka, który zastosuje jego kurację. Chyba że ja mam zbyt wybujałą wyobraźnię.
  • Dlatego że jego plan uwzględnia psychologiczne bariery grubasów.
  • Dlatego że uwielbiam mięso i z czego jak z czego, ale z mięska nie potrafiłabym zrezygnować, choćby mi góry złote obiecywano. Słodycze zawsze były u mnie na ostatnim planie. Nie że nie lubię, po prostu o nich zapominałam nawet na kilka tygodni. Podobnie ma się sprawa z ziemniakami.
Dlaczego miałabym mieć opory przed zastosowaniem tej diety?
  • Dlatego że potrwa minimum rok. To dużo. Ale jestem niewykle zmotywowana i wierzę, że schudnę, ale przede wszystkim wierzę, że wytrzymam, narzucając sobie pewne rygory. Na Boga, to tylko kilkanaście miesięcy poprawiania tego, co zepsułam przez dwadzieścia kilka lat, i zapobiegania temu, co mogłabym zepsuć przez następne pięćdziesiąt (daj, Boziu).
  • Dlatego że eliminuje owoce, przynajmniej przez pierwsze (jak szacunkowo obliczyłam) 6–8 miesięcy. Dlatego teraz już żegnam się z jabłkami. Poza tym za ten czas będzie nowy sezon i nowe pyszne owoce, na które już będę mogła sobie pozwolić.
Jeszcze się przygotowuję, żeby od najlepszego z możliwych do rozpoczynania diet i wszelkich postanowień dni tygodnia, poniedziałku, na poważnie wstąpić w fazę uderzeniową, po której się na razie niczego nie spodziewam. Byłam dziś zatem na rynku, na targowisku czyli, zakupiłam wołowinę oraz filety z kurczaka i indyka. Przerażona ceną wołowiny, którą jadałam nader rzadko, okazyjnie wręcz, uspokoiłam się nieco, gdy po poporcjowaniu wszystkich zdobyczy wyszło mi 25 obiadów. Wszystko jest zamrożone, owinięte w papier śniadaniowy i podpisane. Zajmuje całą szufladę zamrażalnika. 60 zł za 25 porcji mięsa na obiad to znowu nie tak dużo. 2,40 zł na obiad. Do tego dokupiłam zapas białych serów, jogurtów, kefirów, mleka — wszystko, rzecz jasna, 0% tłuszczu.
Przy okazji dokupiłam do kolekcji łososia wędzonego, pstrąga na spróbowanie (również wędzonego; w całości łobuz się uchował), mrożone mintaje i porozglądałam się za przekąskami rybnymi, o których wspomina pan Dukan, a o których nawet nie słyszałam. Był słoiczek surimi, kiedyś sobie spróbuję. Były małże, krewetki i kraby, które chętnie bym zjadła, gdybym miała pewność, że smacznie je przygotuję. W sałatce świątecznej, którą 2 lata temu zaserwowałam rodzinie, krewetki wypadły, dosłownie, blado.
Nie zapomniałam oczywiście o wszech potężnych jajkach.

Wszystko na mnie czeka do poniedziałku.

piątek, 27 sierpnia 2010

Na tak

Jest to miejsce, w którym będziesz mógł śledzić moje postępy. Dostaniesz trochę informacji, jak ja to robię. Przeczytasz moje wrażenia odnośnie tego, co się ze mną dzieje, co mi się podoba, co jest nie do przyjęcia, co powinno się jak najszybciej skończyć, a które chwile mają trwać.

Będzie trochę kulinarnie; trochę pysznie, a trochę bez smaku. Być może będą zdjęcia. Na pewno nie artystyczne.

Będzie też na sportowo niewyczynowo. Wspólnie zobaczymy, co jest przyjemne, co wymaga niebagatelnej kondycji, a co jest dla każdego, i dlaczego.

Przejrzę różne książki, niektóre ocenię, innych nie. Wybór zostawię Tobie.

Będą ciekawostki z kraju i ze świata, niektóre wypróbuję, inne zostawię śmiałkom, a resztę uznam za totalnie absurdalne.

Możesz sobie na mnie poeksperymentować, zanim zaczniesz wprowadzać różne dziwne zmiany do swojego życia i na swoje ciało.

Całość projektu ma za zadanie odnaleźć we mnie — oprócz chudzinki — coś, co mi się gdzieś zagubiło. Takie jajo. Takie jajo życiowe i nieznośną lekkość pióra, którą gdzieś wściubiłam w ciągu kilku lat poprawiania cudzych słów.

czwartek, 26 sierpnia 2010

Na nie

Nie będzie to opowieść o tym, że znowu mi się nie udało. Ani o tym, że ta dieta nie działa. Ani też o tym, że wypróbowałam już wszystkie diety.
Nie powiem, że istnieje dieta cud, i nie powiem, że jej nie ma.

Nie jest to miejsce, w którym zamierzam wylewać swoją frustrację, że nie wyglądam jak... yyy... no właśnie, jak kto? Jakie są teraz kanony piękna dla kobiet? No powiedzmy, że jak Angelina Jolie. To nie, tego tu nie będzie.

Nie powiem, że zaczynam się odchudzać po raz pierwszy, ale mam zamiar dowieść tego przed sobą, że po raz ostatni.

Nie brakuje mi kilku dekagramów do idealnej sylwetki i nie jestem przewrażliwiona na punkcie swojego ciała. Ale nie przesadzajmy, nie mam stukilogramowej nadwagi i BMI niemieszczącego się w naszej Galaktyce.

Nie chcę "być na diecie", a potem hulaj dusza, to już przerabiałam i średnio mi się podoba. Pierwszy raz chcę podejść do siebie samej poważnie i ot, cała geneza tego miejsca. Ma mi ono przypominać, że swoje obietnice puszczam w świat, a nie chowam do szuflady. Porażka będzie wstydem.

Nie jestem nastolatką, ale i do kobiety w średnim wieku trochę mi brakuje. Jestem młoda (a jak!). Jestem młoda i zamierzam sama zadecydować o tym, jak będzie wyglądało moje ciało i jaki rozmiar ubrań będę kupować.