środa, 19 stycznia 2011

Zażywam


Chyba wszystko jest na dobrej drodze. Po tygodniu moja wszystkomająca waga pokazała spadek tkanki tłuszczowej na rzecz mięśniowej. Nieznaczny, ale cudów nie oczekujemy. Jest też 600-gramowy ubytek masy ciała. Gdyby utrzymać tempo, dałoby to ok. 2,5 kilograma miesięcznie zdrowego chudnięcia.
Zdrowego, bo niewymuszonego niejedzeniem (głodowaniem). Zdrowego, bo będącego efektem innego odżywiania i zażywania… ruchu.
Jak wspomniałam, kupiłam sobie wypasiony orbitrek, na który wsiadam rano po śniadaniu (na czczo nie można, bo spaliłabym mięśnie, zamiast tłuszczu, choć podobno są różne ploty na ten temat — ja bym się po prostu źle czuła i wolę zaufać swojemu organizmowi). Drugi raz wsiadam przed wieczorem, około 18.00, bo później — co sprawdzone — już mi się nie chce, jestem gotowa do lulania, jestem ociężała i nie mam ochoty na wysiłek fizyczny przed snem. Zaczęłam od 15 minut w trybie fat burn, ale zwiększyłam czas do 20 minut, co na tę chwilę mojemu ciału wydaje się optymalne — sprzeciwów w każdym razie brak.
Cel jest prosty: rozpędzić metabolizm i wprawić organizm w koło zamachowe wiodące równią pochyłą ku zdrowej, ładnej sylwetce i dobremu samopoczuciu.

Poza tym ćwiczenia na tej piekielnej — jak mawia luby — maszynie sprawiają mi radość i są jednym z głównych motywatorów nieludzko wczesnego wstawania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz