poniedziałek, 3 stycznia 2011

Na tarczy

Zapewne domyślacie się, jaki jest finał mojej historii. Porażka.
Wyjechałam na urlop do Londynu, do znajomych, na ponad tydzień. Ponad tydzień byłam gościem i to gościem bogato ugoszczonym. Gospodyni domu pokazała się z najlepszej strony, codziennie serwując nowe smakołyki, niemające nic wspólnego z dietą, a tym bardziej z proteinami i Dukanem.
Nie miałam pola manewru. Albo może nie chciałam go mieć. Jedno jest pewne, do Dukana nie wrócę.

Tak jak pisałam na początku: daję sobie tylko jedno podejście. Albo zaangażuję się w to na 100%, całą sobą, przyjmując wszelkie możliwości i skutki tej decyzji, albo nic z tego. I na początku zaangażowałam się.
Miałam niesamowitą frajdę, wyszukując i modyfikując przepisy, a czasem nawet je wymyślając. Kupiłam sobie nawet olej parafinowy, ale informacja na ulotce o możliwych wyciekach z odbytu skutecznie mnie zniechęciła do spożytkowania tegoż. Kupiłam 3 opakowania skrobii kukurydzianej, mnóstwo otrębów i innych niezbędnych na Dukanie rzeczy. Ja już kombinowałam dukanowy przepis na pierogi wigilijne! Tak byłam zaangażowana.

Ale stało się inaczej. Po powrocie z Londynu nie mogłam zebrać się, żeby wrócić na proteiny. Potwierdziło to moje przypuszczenie:

Do diety Dukana masz jedno prawdziwe podejście.

Wiedząc, co mnie czeka, nie dam rady zacząć przechodzić przez kolejne fazy od początku. Za pierwszym podejściem jest łatwo, bo brniesz w nieznane, a im bardziej brniesz, tym bardziej żal ci zrezygnować. Za każdym kolejnym razem jest gorzej, bo wiesz, co cię czeka i siła motywacji i chęci spada. Oczywiście jeśli ktoś chce, niech podchodzi sobie do Dukana, ile razy ma na to ochotę. Pytanie tylko: po co?

Jest to przecież jedna z niewielu diet pomyślana jednorazowo, całościowo i globalnie. Od A do Z, a nawet Ż, Ź. Zakłada i chudnięcie, i stabilizację z walką anty-jo-jową, i harmonijną kontrolę wagi do końca żywota. To nie jest dieta "w razie potrzeby". W razie potrzeby można sobie stosować głodówkę lub co kto tam woli, żeby wbić się w kieckę na sylwestra. Dukan jest raz na zawsze. Mnie się nie udało, trochę żałuję, a trochę nie żałuję.

Dlaczego nie żałuję? Dlatego że okazało się, że ta dieta jest kompletnie nieżyciowa. Wymaga stałej kontroli, która w licznych przypadkach powinna trwać nawet ze 2 lata. Oznaczałoby to 2 lata bez niespodziewanych zdarzeń, bez wyjazdów, bez wakacji w drogich hotelach z wyżywieniem (to akurat nie moje klimaty), bez wypadu na żagle (to moje klimaty) czy bez tygodniowej wędrówki po górach (moje), gdzie trzeba wpieprzać tłustą mielonkę i zagryzać chlebem. I to białym, bo ciemny po 3 dniach w plecaku nadaje się dla ptaszków do rozsypania.

Trochę wstydziłam się tu wrócić. Ale co tam. Wracam, na razie bez planu, w fazie poszukiwania racjonalnej drogi. Wpada mi w ręce coraz więcej publikacji na temat racjonalnego żywienia i trybu życia. Czas zmienić coś więcej niż tylko proporcje białek w żarciu.


A poza tym mój luby powiedział, że "czasem mi jechało". :-P

1 komentarz:

  1. Skoro dieta nie posłużyła nie ma co się katować ;) Dla jednych dieta kapuściana , dla innych SB, a jeszcze inni cenią sobie Dukana. Mając silną wolę , samozaparcie i motywację w końcu udaje się dojść do wymarzonego celu,niezależnie na jakiej diecie jesteśmy, czego i Tobie życzę!
    Dziękuję za dodanie mnie do "ulubionych blogów". Pozdrawiam cieplutko ;)

    OdpowiedzUsuń