środa, 1 września 2010

Drugi owocny dzień

Wczoraj dzień zapchany do granic. Od rana praca, po południu wizyta u koleżanki i jej dzieci (przeciągnięta do wieczora), a na koniec dłuuuugi seans filmowy. Potem padłam.
Ale to bardzo ważny dzień z punktu widzenia tej diety. Pierwszy sukces, pierwsze zaskoczenie… i drugie zaskoczenie.

Miałam nie przesadzać i nie ważyć się codziennie, ale ciekawość mnie zżarła i wlazłam rano na wagę. No ludzie! 75,2 kg. Za co? Za nic. Nie przypominam sobie żadnego poświęcenia w poniedziałek. Niczego sobie nie odmówiłam. Niczego nie żałowałam.

Ja wiem, że to pewnie woda na razie ze mnie schodzi, ale cóż z tego? Skoro mam jej za dużo, to niech schodzi. Pan doktor od anatomii mówił nam na zajęciach, że pierwszym błędem odchudzających się jest pozbawianie się wody. „To i nie dziwota, że chudną, ale jakim kosztem? Przychodzą potem takie suchotniki odwodnione do szpitala i ratuj, panie”. Chyba trudno powiedzieć o diecie Dukana, że jest odwadniająca, skoro wytrąbić trzeba minimum 1,5 litra płynu każdego dnia?

Biegam zatem do łazienki jak oszalała. Trochę mnie to denerwuje, ale od razu zaczynam wizualizować sobie to, o czym mówił pan Dukan: „nieskazitelnie czyta woda wpływa do komórek, a wypływa słona i brudna”. Świetnie jest „widzieć”, jak z ud wypływa cała sól i inne fusy.

Sól bowiem była moim największym problemem. O ile bez słodyczy mogłam się obejść kilka tygodni, o tyle sól królowała na moim stole. Z czasem przestała nawet wystarczać i przerzuciłam się na vegetę. Dodawałam ją do wszystkiego. I wiedziałam, że to jest niezdrowe, ale i tak dodawałam. A teraz proszę. Szok sodowy. Dieta uboga w sól.

Pierwszy dzień przeszedł gładko, bo zjadłam słonego przecież łososia w sałatce i śledzia na wpół rozsolonego. Drugi dzień był przełomowy. Znaczy wczorajszy. Na obiad wymyśliłam sobie szaszłyki drobiowo-wołowe. Ponabijałam mięcho, tu i ówdzie przekładając małym krążkiem cebuli, a gdzie indziej liściem laurowym. (Kto by pomyślał, że liść bobkowy nabije się na patyki?). Całość posypałam ostrą papryką i dużą ilością ukochanego tymianku. Na koniec trochę soli (niskosodowej) — bardziej chyba jako efekt psychologiczny niż dla walorów smakowych, bo to było mniej niż szczypta. Obiad się upiekł i przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Zmuszona jeść szaszłyki bez: keczupu, musztardy, warzyw, kiełbasy, boczku, soli, vegety — odkryłam nowy, nieznany smak mięsa. Po prostu mięsa. Nie przypraw, nie sosów, nie marynat — tylko mięsa, lekko pikantnego i tymiankowego. Żułam sobie powoli, zwłaszcza wołowinę, rozsmakowując się tym doświadczeniem.

Z tym większym zapałem czekam, co przyniosą kolejne dni i co jeszcze odkryję zupełnie przypadkiem.

2 komentarze:

  1. Dziękuję za komentarz na moim blogu! Bardzo się cieszę, że wreszcie ktoś się na niego natknął i zatrzymał na chwilkę dłużej.
    Trzymam mocno kciuki za powodzenie na diecie! Grunt to mieć pozytywne nastawienie i trzymać się mocno zasad. Patrzeć na spadające kilogramy? Chociażby codziennie, to też motywacja!
    A- proponuję, żebyś przez 2 dni spróbowała w ogóle nie używać soli- nawet szczypty (tylko nie nastawiaj się na to sceptycznie. Proponuję przyprawiać potrawy różnymi innymi przyprawami, których kiedyś nie używałaś- zamiast soli) Podobno organizm potrafi się odzwyczaić od niej w 48 godzin. A przecież warto spróbować- oczyszczamy organizm, nie zatrzymujemy wody oraz poznajemy nowy wymiar potraw. Dodam, że ja sama prawie nic nie solę. Jestem już w III fazie i nadal nie używam soli- stała się dla mnie po prostu zbędna. Z resztą, tak samo jak na przykład olej. Dzięki tej diecie można na prawdę nabyć dużo dobrych przyzwyczajeń.
    Więc jeszcze raz życzę powodzenia w walce ze zbędnym balastem!

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra rada, dobra. Ja to wiem. Muszę przyznać, że jestem sobą zachwycona. Jeszcze w niedzielę dodałam do twarożku [cenzura] vegety, a wczoraj się sypnęło kilka ziarenek soli. Wierz mi, w moim przypadku to prawdziwy wstrząs dla organizmu. Ale masz rację, należy się odzwyczaić od soli. A po wczorajszym obiedzie już wiem, że ta dieta da mi więcej niż jednorazowe zgubienie kilogramów (w co już nie wątpię). Zamierzam przyswoić sobie dużo dobrych nawyków na stałe. Coraz bardziej mnie to wciąga. :)

    OdpowiedzUsuń