Nazywać będziemy to wykwintne danie jakże wyszukaną nazwą: indyk z nadzieniem. Dla bardziej wysublimowanych Czytelników i Smakoszy proponuję ewentualnie: Delikatny zawijaniec serowy z filetu indyczego.
Z grubsza można się domyślić, o co chodzi, ale na wszelki wypadek zanotuję:
- Jeden kawałek filetu z indyka (jeden na jedną osobę oczywiście) — u mnie była to mniej więcej połowa pojedynczej piersi.
- 150 g białego sera
- Łosoś wędzony, ilość według upodobań (mniej niż sera)
- 1 jajo
- 1,5 łyżki otrębów
- Przyprawy i 1 ząbek czosnku
Filet trzeba przekroić w taki sposób, aby uzyskać jak największą powierzchnię przy jak najcieńszej warstwie mięsa. Technika dowolna, ja mam przy tym niezły ubaw i nigdy mi ładnie nie wychodzi. Jeśli już się uda, posypujemy z obu stron przyprawami (ja: dla odmiany ostra papryka + tymianek + pieprz). Od środka (wybieramy sami, co ma być środkiem, ale sugeruję, aby była to ta część, która była przekrawana) układamy pokrojony w plasterki czosnek, tak aby zajął całą powierzchnię — proszę wcześniej przemyśleć rozłożenie.
Niektórzy wolą czosnek granulowany — proszę bardzo. Ja uwielbiam aromat pieczonego prawdziwego czosnku, a przy okazji nie znoszę zapachu i konsystencji sproszkowanego.
Resztę składników, która, jak się już domyślamy, będzie farszem, mieszamy w misce (jajo surowe). Możemy doprawić, czym nam się podoba, nie przesadzając z solą, bo łosoś jest słony wystarczająco. Ja właściwie zmełłam tylko nieco pieprzu. Otręby konieczne są do zagęszczenia tej mieszanki i sprawienia, że nie wypłynie podczas pieczenia (podaną ilość można, a nawet należy, modyfikować według potrzeb).
Uzyskawszy konsystencję pasty, rozsmarowujemy ją na indyku obłożonym czosnkiem. Nie za grubo, aby być w stanie zawinąć całość. Mnie tej pasty wystarczyło na 2 razy. Zawijamy ostrożnie. Jeśli daliśmy wystarczająco dużo otrębów, nie powinno wypływać. Co ciekawe, całość się całkiem ładnie zasklepia podczas pieczenia.
Zawijamy nasz zawijaniec w folię aluminiową i wkładamy do piecyka (zamknięciem folii do góry). Ja wkładam na około godzinę, na 180ºC, z czego na ostatnie 20 minut odchylam folię, by pozwolić się indykowi zarumienić. Za pierwszym razem byłam pełna obaw, co powstanie z tej papki wepchniętej do środka, bo straciłam zaufanie do białego sera po tym, jak zobaczyłam, co się z nim dzieje, gdy dostanie łyżkę sody. Godzina jest w sam raz. Mięso się upiecze, zarumieni, jajko zetnie i wszystko będzie na cacy.
Wytwarza się przy tym bardzo słony sos, na pewno z łososia — gdy odkrywamy folię, możemy jeszcze w fazie pieczenia podlać nim pierś. Wszystko zostaje w rodzinie.
Dla kontrastu proponuję dodać do farszu dużo zieleniny, np. szczypiorku — będzie się odróżniało od reszty. Smacznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz