niedziela, 5 września 2010

Skóra z kury

Ogarnęły mnie dwa lejzi dni i prawie komputera nie włączałam. Okazało się, że fazę uderzeniową wybrałam sobie na moment pokrywający się z comiesięcznym zatrzymaniem wody w ciele. Niech to. Waga stanęła na 3 dni. Obiecałam sobie na początku nie martwić się takimi sytuacjami, ale żal mi było, że po fazie uderzeniowej nie będzie spektakularnych wyników. Trudno, wyleję z siebie resztę później.

W piątek zjadłam znów coś nowego. Udo kurczaka bez skóry. Nigdy wcześniej tego nie zrobiłam, bo wiadomo, że kurczaki w mojej rodzinie je się dla pysznej, chrupiącej, dobrze opieczonej mmmniam skórki. Nikt ci nie odda swojej, każdy zostawia sobie na koniec jako nagrodę. U rodziców od prawie trzydziestu lat co sobotę są tradycyjne kurczaki z rożna. Z rożna to one kiedyś były, jak jeszcze działał rożen („rożno”) taty, a potem rożen w piekarniku. Wszystko poszło w niepamięć, ale kurczaki zostały. W naczyniu żaroodpornym. Bo nie sposób upieczenia okazał się kluczowy, ale… sosik. Tak prosty, tak pyszny, tak niezdrowy i tak tłusty sobotni sosik do sobotniego kurczaka. Margaryna do pieczenia + śmietana. Najlepiej taka, która się zsiada, tworząc kuleczki. W tych kurczakach zakochał się mój R., zakochała się dziewczyna mojego brata, a i kilku kolesi z podwórka prosiło o przepis.

Bywało i tak, że nakupiłam całe mnóstwo skrzydełek, żeby stosunek skóry do mięsa był jak najkorzystniejszy dla tego pierwszego.

A w piątek musiałam się zadowolić udem oskalpowanym. Skóra powędrowała na talerz R., który nie ukrywał swojej radości. Pozbawiłam udo tego, co w nim najcenniejsze, jeszcze przed przyprawieniem, co nawet mi się spodobało (ta czynność). Obłożony czosnkiem i posypany królującą ostatnio u mnie ostrą papryką powędrował do piekarnika, by po godzinie wprawić znów mnie w zdziwienie, że jest słony bez soli.

Solenia mięsa już u mnie nie będzie.

Po tych kilku dniach naszła mnie jednak ochota na coś niemięsnego. A jednak. Potrzebowałam słodkości. Znalazłam przepis na sernik gotowany na patelni, zrobiłam mu dwie warstwy (waniliową z aromatem i czekoladową z odtłuszczonym nieodmiennym kakao). Następnym razem jednak zmielę ser, bo zostały grudki. Na fali słodkości wstawiłam właśnie ptasie mleczko z mleka, żelatyny i słodziku. To niewiarygodne, co ludzie potrafią wymyślić, żeby jeść to co zwykle, ale inaczej. Najlepsze jest to, że wszystko trzeba zrobić samemu. W sklepach nie ma półek dukanowskich.

Odkrywam gotowanie na nowo i sprawia mi to kolejną frajdę.

1 komentarz: