poniedziałek, 13 września 2010

Faszerowana papryka na ostro


Ostatni dzień proteinowo-warzywny trzeba było jakoś ukoronować, zwłaszcza że przez te 5 dni nie miałam specjalnie okazji, by nacieszyć się warzywami. Po prostu je zjadałam obok reszty, obok protein.

Dlatego na dzisiejszy wieczór zapowiedziałam kolację niespodziankę i nie pozwoliłam zaglądać do kuchni. R. przebierał nóżkami, gdy zapachy rozchodziły się po mieszkaniu, ale twardy był i nie zajrzał.

Dobór składników jest mój osobisty i powstał w wyniku skrzyżowania się dwóch warunków koniecznych: to, na co mam ochotę × to, co mam w lodówce.

  • Papryka czerwona (oczywiście w całości) — 3 sztuki
  • Pierś z kurczaka — pół pojedynczej
  • Pieczarki — 5–6 (ale spokojnie można dać więcej, bo mnie się gdzieś zagubiły)
  • Pomidor — 1 sztuka, najlepiej polny
  • Pietruszka — nać oczywiście, dla koloru

Wszystko na „P”? Nie, bo jeszcze trochę na „C”:

  • Cebula — pół dużej
  • Czosnek — 1 ząbek

Pierś pokroiłam w kostkę i wrzuciłam na patelnię teflonową, posypując co nieco przyprawą do indyka (i to była jedyna przyprawa w tym daniu). Gdy nadchodziło ryzyko spalenia, podlewałam kilkoma kroplami wody i szybko mieszałam — dało radę. W międzyczasie pociachałam pieczarki (w grubszą kostkę) i dorzuciłam do piersi, przykrywając patelnię, żeby została w środku wilgoć z pieczarek.
Do salaterki nakroiłam drobno cebulę, czosnek i pietruszkę, a potem usunęłam gniazda nasienne z pomidorów (choć rzadko to robię, bo je uwielbiam) i je też pokroiłam w kostkę.
Paprykom obcięłam góry, zostawiając kapelusze, i przeczyściłam środki. Wypchałam po brzegi i z małą górką tym, co było na patelni i tym, co w salaterce — mniej więcej po równo.


W naczyniu żaroodpornym 3 czerwone papryczki pojechały się wygrzewać w piekarniku (180ºC na 45 minut).


R. oniemiał, zjadł, jeszcze raz oniemiał i zapłakał nad moimi pięcioma dniami bez warzyw. A niby papryki nie lubi.











4 komentarze:

  1. Aż mi ślinka zaciekła. Poczekam do czwartku i też takie zrobię :):)
    Ale dodam wiecej kurczaka, bo mój Małżon Mięsolubny. Bardzo mięsolubny. Aż za bardzo ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. mniam, bardzo smakowicie to wygląda :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O, widzę, że też napadła Cię ochota na robienie własnych, "udukanowionych" potraw? Gratulacje, wyglądają smakowicie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Katkasiek: to kup największe papryki, jakie znajdziesz, bo trzeba upychać ;)

    Karo: polecam :P

    Ljustine: a napadła mnie, hehe, odkopuję powoli swoje pokłady kreatywności (no umówmy się, że ta kreatywność jeszcze raczkuje, ale częściej sięgam do pamięci niż książek, żeby coś wymyślić do jedzenia).

    OdpowiedzUsuń