niedziela, 12 września 2010

Natomiast siódmego dnia

Łikend potoczył się tak, że ominęły mnie obiady.

I nie było to dobre.

Pominięty obiad, oprócz tego że pozbawia możliwości spróbowania czegoś pysznego (zwłaszcza w łikend, kiedy jest więcej czasu na upichcenie), przyczynia się jeszcze do ataku żarłoczności pod wieczór.
Próbując okiełznać te żądze, naszykowałam sobie talerz smakowitości: łosoś, tatar wołowy, surimi w kostkę, wędlina wołowa, wędlina drobiowa, pomidor, cebula, pietruszka. R. nie wierzył, że wszystko zjem — i nie zjadłam, bo skutecznie, systematycznie i ustawicznie mi w tym pomagał.

I było to DOBRE.

1 komentarz: